Jak u(nie)zależnić od siebie klienta?

Znasz pojęcie vendor lock-in? W dużym skrócie – to sytuacja kiedy kupujesz “coś” a następnie musisz dalej wydawać pieniądze u tego samego dostawcy, żeby Twoje “coś” działało. Podobny przypadek spotkał mojego klienta. Poniższy wpis jest trochę ku przestrodze.

Mój obecny klient (od kilku lat dostarczam mu usługę opieki technicznej nad stroną) zamówił kiedyś serwis www. Miała ona posiadać kilka “fajnych” funkcji, takich jak

  • treści sezonowe, pokazywane w zależności od bieżącego miesiąca,
  • karuzela slajdów i bannery prezentujące produkty aktualnie promowane,
  • zaawansowany blog z wieloma kategoriami,
  • filmy w kilku miejscach strony (zmieniane co jakiś czas),
  • bardzo ładny, nietuzinkowy design poszczególnych podstron.

Klient miał już przygotowany profesjonalny projekt, potrzebował tylko kogoś, kto zamieni to w działającą stronę. Znaleziono odpowiedniego człowieka, który przygotował serwis w oparciu o WordPress i wszystko wyglądało “jak z obrazka”. Sukces?

Nie do końca. Strona miała wszystkie “bajery” zakodowane “na sztywno”, czyli tak, że klient nie mógł niczego (poza wpisami na blogu) zmienić. Zatem:

  • Każda modyfikacja wymagała grzebania w kodzie strony, w plikach motywu WordPress, na serwerze. Nieostrożna edycja mogła skutkować awarią całej strony,
  • Najmniejsza zmiana wymagała więc od klienta zlecenia prac do programisty – który reagował z coraz większym opóźnieniem i wystawiał coraz większe faktury,
  • Mechanizm automagicznej podmiany treści w zależności od miesiąca nie działał wcale (trzeba było raz na miesiąc poprawić w kilku miejscach kod strony,
  • Dodanie nowego elementu do karuzeli slajdów (powielonej na 3 podstronach) wymagało edycji 3 różnych plików, po jednym na stronę.

Od roku 2021 opiekuję się tą stroną i łapię się za głowę odkrywając (i naprawiając) kolejne takie “kwiatki”.

Ale w pewnym sensie rozumiem zamysł autora. Zlecający był mało doświadczony i nie zadbał o możliwość modyfikacji? No to super – skasujemy go za wszystkie nowe pomysły, nawet jeśli polegają na zmianie opisu pod zdjęciem albo śródtytułu. Nowy slajd, banner, podmiana zdjęcia? Super, zrobi się za tydzień, może dwa, a fakturka przyjdzie na maila.

Tylko czy WordPress i inne systemy CMS, nie obiecywały nam świata, w którym to klient może zarządzać treściami na swojej stronie?

Po co o tym piszę? Aby uczulić was, drodzy klienci. Jeśli kupujecie “coś” – upewnijcie się, że dostajecie nie tylko gotowy ale też konfigurowalny (w umówionym zakresie) produkt. Nowe auto, które podczas weekendu skręca tylko w prawo a do otwarcia bagażnika potrzebujecie interwencji serwisu to nie jest trafiony zakup, prawda?

Na pocieszenie dodam, że przez dwa lata udało mi się rozwiązać większość tych problemów i obecnie klient sam (z panelu WordPress) może:

  • zmieniać cztery bannery rozmieszczone na stronie głównej,
  • edytować treść i obrazki na karuzeli slajdów,
  • dodawać nowe i usuwać slajdy z karuzeli,
  • zmieniać filmy wideo i ich okładki,
  • wstawiać reklamy swoich produktów w treść wpisów na blogu, ustawiając opcje typu po którym akapicie/nagłówku i dla jakich kategorii reklama ma się pojawić,
  • decydować o tym jakie treści w jakich miesiącach będą promowane na poszczególnych podstronach (tematyka to ogrodnictwo, więc sezonowość ma tu ogromne znaczenie),
  • zmieniać treści na podstronach z najważniejszymi produktami,
  • i tak dalej i tym podobne.

Co więcej, do większości z tych operacji przygotowałem instrukcje w postaci dokumentów lub filmów.

Można zapytać – czy podcinam w ten sposób gałąź, na której siedzę? Może troszkę. Dla mnie jednak ważne jest, aby klient przekazując opiekę do kolejnej firmy, nie musiał wysłuchiwać utyskiwań i komentarzy w stylu “Kto to wam tak sp…aprał?!”.

Poza tym właściciel strony i tak ma tyle na głowie, że rzadko korzysta z tych nowych funkcji i zazwyczaj zleca zmiany do mnie. Tyle, że dzięki “ucywilizowaniu” panelu zarządzania (głównie dzięki wtyczce Advanced Custom Fields) mogę je wykonać w 15 minut a nie 3 godziny.